Powiśle powoli
pustoszało z Powstańców. Nie mieliśmy sił i możliwości by je utrzymać. Czaiłem
się w bramie z butelką benzyny w ręce. Chciałem rzucić, ale liche szkło pękło,
a zawartość wylała się na moje ubranie. Miałem sprawdzić kamienicę. Mogła nas
przez chwilę ochronić, schować w swoim zniszczonym, opustoszałym wnętrzu.
Wymyśliłem, że podpalę klatkę schodową i jakoś się przemkniemy za zasłoną
ognia. A tak, oblałem sam siebie. Zapaliła się moja kurtka, ale cudem udało mi
się zdusić ogień. Ale zauważyli mnie. Widziałem majaczące w oddali lufy
karabinów skierowane prosto we mnie. Wpadłem na podwórze kamienicy. Klasyczna
studnia. Daleko stąd do nieba. Za mną, strzały. Żadna kula nie trafiła. A zaraz
potem ogłuszający huk.
Może metr za mną rozprysnął
się granat. Dostałem mocnym podmuchem, a całe moje ciało w sekundzie oblał
świdrujący ból. Walnąłem w ziemię, a może w ścianę. Nie wiem. Bolało. Nic nie
słyszałem. Nic nie widziałem. Czułem wszystko. Każdą komórkę. Było mi ciepło i
zimno równocześnie. Było mi radośnie i smutno równocześnie. Było mi spokojne i
histerycznie. Było mi cierpko i słodko. Byłem żywy i martwy w tym samym czasie.
O niczym nie myślałem. W głowie latały przeróżne obrazy; mozaika twarzy, głosów
i zdarzeń. A potem przyszedł mrok. Lepki od krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz