poniedziałek, 22 lutego 2016

6 września 1944

Powiśle powoli pustoszało z Powstańców. Nie mieliśmy sił i możliwości by je utrzymać. Czaiłem się w bramie z butelką benzyny w ręce. Chciałem rzucić, ale liche szkło pękło, a zawartość wylała się na moje ubranie. Miałem sprawdzić kamienicę. Mogła nas przez chwilę ochronić, schować w swoim zniszczonym, opustoszałym wnętrzu. Wymyśliłem, że podpalę klatkę schodową i jakoś się przemkniemy za zasłoną ognia. A tak, oblałem sam siebie. Zapaliła się moja kurtka, ale cudem udało mi się zdusić ogień. Ale zauważyli mnie. Widziałem majaczące w oddali lufy karabinów skierowane prosto we mnie. Wpadłem na podwórze kamienicy. Klasyczna studnia. Daleko stąd do nieba. Za mną, strzały. Żadna kula nie trafiła. A zaraz potem ogłuszający huk.
Może metr za mną rozprysnął się granat. Dostałem mocnym podmuchem, a całe moje ciało w sekundzie oblał świdrujący ból. Walnąłem w ziemię, a może w ścianę. Nie wiem. Bolało. Nic nie słyszałem. Nic nie widziałem. Czułem wszystko. Każdą komórkę. Było mi ciepło i zimno równocześnie. Było mi radośnie i smutno równocześnie. Było mi spokojne i histerycznie. Było mi cierpko i słodko. Byłem żywy i martwy w tym samym czasie. O niczym nie myślałem. W głowie latały przeróżne obrazy; mozaika twarzy, głosów i zdarzeń. A potem przyszedł mrok. Lepki od krwi. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz