MÓJ DZIADEK

Jedno, co pozostaje
to o tej drodze Opowieść.

                     Jacek Kaczmarski, Dance macabre


Mój Dziadek. Wspomnienie

Razem rysujemy koniki. W konikach dziadek jest najlepszy. Są też domki małe jak pudełka od zapałek, otoczone płotkiem z kotkiem; nad domkiem uśmiechnięte słoneczko. Dziadek kreśli idealnie proste ściany. Flamastry są zawsze świeże. Wypisany komplet natychmiast jest zastępowany nowym. Jesienią zbieramy kasztany  i żołędzie i przy stole w kuchni robimy z nich ludki.
Biurko dziadka, schowane w sekretarzyku, pełne jest różnych drobiazgów. W końcu to biurko lekarza. Bawię się stetoskopem. Sprawdzam, czy pluszowemu niebieskiemu misiowi bije jeszcze serce.
Bogdan Dąbrowski, lata 50.

Podkradam dziadkowi pieczątkę i nie mogę się nadziwić, jak literki wynurzają się z głębi plastikowego pudełka.
Odkrywam skrytkę na papierosy. Dziadek pali od wielu lat. Woli mieć tytoniowy zapas w domu. Palić może tylko w przedpokoju albo przed drzwiami. Popiół opada do grubo ciosanej kryształowej popielniczki.
W sekretarzyku jest też przeźroczyste pudełko, a w nim jakieś ziarenka o nieregularnych kształtach. Dziadek mówi, że to odłamki. Jestem jeszcze bardzo mała i nie wiem, co to są odłamki. Dowiem się później, kiedy już nie będę mogła go o nic zapytać. Ale teraz jestem dzieckiem i dla mnie rzeczywistość utkana jest z zupełnie innych zdarzeń, co innego jest dla mnie ważne.
Mam trzy, może cztery lata. Dużo czytamy. To znaczy dziadek czyta, ja słucham. Raz jest papugą, raz niedźwiedziem. Sugestywnie wciela się w role książkowych bohaterów. Niestrudzenie czyta mi moje ukochane rosyjskie baśnie. Po raz dziesiąty a może setny?


Praca w terenie, lata 50.

Chodzimy do teatrzyku, do cyrku, do wesołego miasteczka. Dziadek nawet daje się namówić na strzelnicę. Próbuje kilka razy, ale jakoś nie może trafić w tarczę. A może nie chce. Nie mam pojęcia, że już kiedyś trzymał broń.
Jeździmy na wakacje. Wielkopolska, Gdańsk, Sopot. Są wycieczki na działkę, nad jezioro, do prawdziwej pasieki. Dziadek prowadzi dużego fiata, a ja liczę pasące się na łąkach krowy.
Mamy też nasz ulubiony sklep z zabawkami, który nazywa się Miś, ale mówimy Miś Żeromski, bo mieści się przy ulicy Żeromskiego w Kielcach. Jest tam piękny biały konik na biegunach. Nie czekam na niego długo. Dziadek niesie zabawkę zapakowaną w szary papier. Moja radość nie ma końca.
Dziadek dużo się uśmiecha. Jest pogodnym człowiekiem, oddanym swoim pacjentom lekarzem, choć bagaż doświadczeń, jaki niesie ze sobą, mógłby całkowicie przygnieść go do ziemi. Z nieodłącznym papierosem, jasnym spojrzeniem, szelkami opinającymi spory brzuch. Tak go pamiętam.


Dziadek Bogdan ze swoim jedynym dzieckiem, synem Andrzejem*. Międzyrzecz Wielkopolski, lata 50.
Wiele lat wcześniej mój dziadek, Bogdan Dąbrowski, zdaje maturę na tajnych kompletach w kieleckim liceum (II Liceum Ogólnokształcące im. Jana Śniadeckiego; po latach również moja szkoła) i chce kształcić się dalej. Z początkiem 1942 roku rusza do Warszawy do Zawodowej Szkoły Technicznej, która przed wojną była szkołą Wawelberga i Rotwanda. Kilka miesięcy później wstępuje w szeregi Armii Krajowej, przyjmując pseudonim Grom. Szkoła techniczna jest równocześnie tajną szkołą podchorążych. Dziadek kończy ją uzyskując tytuły: oficjalny - technika budowy i eksploatacji kotłów parowych oraz stopień kaprala podchorążego.
Dziadek rozpoczyna służbę w oddziałach wykonujących działania bojowe. Zajmuje się bronią i jej relokacją. Broń pochodzi ze zrzutów, jest zdobyczna. Czasem jest jeszcze ciepła, lepka od krwi. Do magazynu, który jest równocześnie jego domem, nie może dostać się nikt przypadkowy. Każdy dzwonek do drzwi może oznaczać wpadkę. Z reguły w magazynie są dwie osoby. Jedna otwiera drzwi, a druga celuje w kierunku nieproszonego gościa. Tak mija czas.

W lipcu 1944 roku dziadek jedzie do Kielc odwiedzić swoich rodziców, aby się z nimi pożegnać. Tak na wszelki wypadek. W Warszawie narasta napięcie. Powstanie wisi w powietrzu, a on jest zdecydowany na walkę.
Pierwszego sierpnia dziadek odbiera spakowane w puszki po marmoladzie granaty filipinki. Riksza, którą jedzie, nagle trafia w pole ciężkich walk  na terenie Elektrowni na Powiślu. Granaty natychmiast zostają włączone do walki. Dziadek zdobywa swój pierwszy karabin. Walczy w Zgrupowaniu Krybar, na Powiślu, w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, Uniwersytetu, ulicy Kopernika. Asystuje przy montowaniu pojazdu pancernego Kubuś. Pierwsze powstańcze rany jeszcze nie eliminują go z walki. Kolejne, zdobyte na barykadzie podczas ataku z moździerzy, też nie spowodują złożenia broni.
Dziadek dowodzi barykadą przy Kopernika, kiedy widzi, że Niemcy ostrzeliwują uciekającą  przed czołgami ludność cywilną. Dziadek natychmiast decyduje się na wyprowadzenie na barykadę kilku niemieckich jeńców. Dochodzi do wymiany. Opisano to tylko w jednej książce.
Powstanie kończy się dla dziadka w słoneczne popołudnie. Oddziały powstańcze nie mogą utrzymać Powiśla, muszą się wycofać. Dziadek ma rozkaz sprawdzenia kamienicy, z której właśnie zostali wyparci powstańcy. Podczas patrolu znajduje butelki samozapalające. Dom mógłby ochronić polskich żołnierzy i zwiększyć możliwości ucieczki, dlatego dziadek postanawia podpalić klatkę schodową. Jednak jedna z butelek pęka i zapala mu ubranie. Dziadek tłumi ogień, ale musi uciekać. Niemcy są coraz bliżej. Biegnie w kierunku pustego podwórza kamienicy. Jakimś cudem żadna z wysłanych w jego kierunku kul nie trafia, zaś granat rozpryskuje się metr za nim. Siła wybuchu wrzuca dziadka do jakiejś bramy a tam na szczęście są jeszcze jacyś powstańcy. Dziadek traci przytomność.


Jeden z wielu publicznych odczytów.

W szpitalu wyciągają z niego 36 odłamków, które utkwiły głównie w plecach i nogach. Operacja, przeprowadzona w prowizorycznych warunkach polowego szpitala ratuje mu życie, jednak lekarze, nie dając mu szans na przeżycie, nie wyjmują wszystkiego.
Niemcy raz po raz wpadają do szpitali. Powstańczych pacjentów trzeba ukrywać lub przenosić w bezpieczne miejsca. Koledzy niosą dziadka na drzwiach do piwnicy w kamienicy przy ulicy Wilczej. Tam leży na posłaniu zmontowanym na prędce na hałdzie węgla. Opiekuje się nim daleka kuzynka.
Rany ropieją; wraz z ropą z obolałego ciała wypływają odłamki granatu. Ale śmierć jest nim wciąż bardzo zainteresowana. Nieustannie idzie z nim. Krok w krok.

Powstanie dobiegło końca. Dziadek wychodzi z Warszawy wraz z ludnością cywilną. Idzie  o kulach, w płóciennym plecaku ma hełm, wojskową kurtkę i legitymację AK. Nie trzeba zaglądać do plecaka, żeby domyśleć się, że to powstaniec. Trzech młodych niemieckich żołnierzy wyciąga dziadka z tłumu, kolumna się zatrzymuje. Chłopaki spierają się między sobą, który będzie strzelał. Dziadek stoi pod murem i czeka. Śmierć nie przyszła w Powstaniu, może przyjdzie teraz. Ratuje go przypadkowy niemiecki oficer, który  nadjeżdża samochodem i nakazuje kolumnie cywilów natychmiast ruszać.


Jedno z wielu przyznanych odznaczeń.

Dziadek trafia do obozu przejściowego w Pruszkowie, a potem do Włoszczowy. Na pustym polu nie ma trawy, ludzie wyzbierali ją co do źdźbła.
Niemcy uwalniają ludność cywilną. Dziadek pociągiem odjeżdża do Kielc. Na dworcu spotyka swojego nauczyciela z liceum.

Zaalarmowana rodzina umieszcza dziadka w szpitalu Rady Głównej Opiekuńczej przy ul. Mickiewicza. Nadchodzi Boże Narodzenie 1944 roku. W naszym rodzinnym domu przy ulicy Krynicznej stacjonuje niemiecki oficer. Jednak na wigilię idzie do swoich. Dom jest pusty i bezpieczny. Tego wieczora dziadek jest już z rodziną, a na Kielce spadają sowieckie bomby. Jedna z nich trafia w szpital, w piętro, na którym leżał jeszcze kilka godzin wcześniej. Znowu wykiwał śmierć.

W marcu 1945 roku dziadek czyta w gazecie, że na uniwersytecie w Poznaniu rozpoczyna się nabór na wydział lekarski. Podejmuje decyzję o studiach. Pociąg jest zatłoczony a dziadek nie może chodzić bez kul ani tym bardziej stać w ścisku, jedzie leżąc na węglarce, na którą wciągają go maszyniści.
Studia są intensywne. Studenci starszych roczników pracują w terenie, aby zdobyć jak najwięcej doświadczenia. Dziadek otrzymuje dyplom lekarski w 1950 roku. Rany odniesione w Powstaniu uniemożliwiają mu wymarzoną karierę chirurga, wybiera więc psychiatrię i dostaje przydział służbowy do szpitala w Obrzycach k. Międzyrzecza Wielkopolskiego. Tam mija pierwsze kilka lat pracy.
W 1959 roku ówczesny minister zdrowia mianuje dziadka dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Morawicy. Dziadek wraz z żoną i synem przenosi się do Kielc.


W pracy, zawsze wśród ludzi.
W szpitalu w Morawicy dziadek zastaje bałagan administracyjny i korupcję. Zaczyna od wprowadzenia nowych zasad i dyscypliny. Po dziewięciu miesiącach przestaje być dyrektorem. Jego działania nie spodobały się władzom partyjnym. Pracownicy wyrzuceni za branie łapówek wytaczają mu procesy. Dziadek wszystko znosi. Jako ordynator oddziału psychiatrycznego sprawdza się znakomicie. Pacjenci go uwielbiają.
Dziadek ordynatorem pozostaje przez 34 lata. W tym czasie szkoli grupę młodych lekarzy; zasiada w komisji egzaminacyjnej na specjalizacje Igo stopnia.
Jest honorowym dawcą krwi – nigdy nie bierze przysługującego dnia wolnego. Do pracy jeździ także w dni wolne. Mówi, że chory nie ma wolnej soboty.
Jako lekarz cieszy się wielką popularnością, jednak kiedy w latach siedemdziesiątych wchodzi w życie zakaz prowadzenia prywatnej praktyki lekarskiej przez ordynatorów z furtki znika tabliczka informująca o godzinach przyjęć. A dziadek zatrudnia się dodatkowo w spółdzielni lekarskiej.
W czasie wielu lat pracy raz atakuje go pacjentka. Rzuca się z nożem, celując w klatkę piersiową. Ostrze zatrzymuje się zaledwie dwa centymetry od worka osierdziowego. Śmierć znowu nie trafiła w swój czas.


Dziadek, mój tata i ja. Kielce, 1983/1984.
Dziadek przez ponad 30 lat pracuje jako biegły sądu wojewódzkiego. W razie potrzeby jest też biegłym prokuratury i więziennictwa.  Potrafi rozmawiać z ludźmi, szybko nawiązuje więź z każdym pacjentem. Wizyty w więzieniu są dla niego wyjątkowe. Dziadek nierzadko częstuje więźniów papierosami (sam palił przez całe dorosłe życie), przynosi jedzenie. Często jest proszony o wykłady i odczyty.
Dziadek jest również długoletnim  lekarzem seminarium duchownego w Kielcach i bada kleryków pod kątem zdrowia psychicznego. Jest również biegłym psychiatrą Sądu Biskupiego. Orzeka w sprawach np. o unieważnienie małżeństwa. Do swoich pacjentów jeździ też w teren. Praca jest jego światem, drugi człowiek partnerem do rozmowy, bez znaczenia jak bardzo chory i z jakiego środowiska.
Powoli opuszczają go siły. W 1992 roku przechodzi na emeryturę i zaczyna zajmować się swoim zaniedbanym zdrowiem. Badania wykazują tętniaka aorty brzusznej. Dziadek, wierząc w swoje siły, potęgę medycyny i niespełniony sen o chirurgii, poddaje się operacji. Niestety lata ciężkiej pracy, palenie papierosów, powstańcze rany, które miały duży wpływ na zdrowie, zrobiły swoje. Serce i żyły w nogach potrzaskane kiedyś odłamkami nie są w stanie udźwignąć ciężaru choroby. Dziadek umiera 28 marca 1993 roku. W Warszawie. W słoneczne niedzielne popołudnie.


Grób Dziadka na Cmentarzu Starym w Kielcach.
W październiku 2005 roku zaczynam studia w Warszawie. Moje pierwsze mieszkanie mieści się przy Tamce, w kamienicy tuż obok pomnika zgrupowania Krybar. Czuję, że jestem u siebie. Wracają do mnie wspólnie przeczytane książki, ludki z kasztanów, koniki i domki. Tamta historia nabiera dla mnie nowego znaczenia.

Piszę to wszystko w czasie teraźniejszym, bo ta historią jest ze mną. I chcę, żeby została ze mną na zawsze. Wiem, że to jest jedna z tysięcy innych historii. I mam ją w głowie zawsze, bez znaczenia, gdzie jestem; czy to mongolski step, czy australijski Outback. Pomyślałam, że jeśli to wszystko napiszę, to wtedy jeszcze bardziej ją utrwalę, w jakiś sposób oddam cześć jej bohaterowi, który potrafił być i żołnierzem, i lekarzem i papugą z dziecięcej lektury.


Lata 80.




Ania Dąbrowska
Styczeń 2013
Sydney, Australia

*Mój Tata Andrzej imię otrzymał po Andrzeju Cieszkowskim, towarzyszu broni mojego Dziadka w Powstaniu Warszawskim. 





4 komentarze:

  1. Jestem absolutnie zauroczony treścią i stylem. Pani Aniu, to jest perełka, która winna być ozdobą Muzeum Powstania Warszawskiego. Ja, w swej rodzinie miałem też dwóch Powstańców. Jednym był lekarz powstańczego szpitala na Woli, którego własowcy zmordowali wraz z całym personelem i rannymi a drugim był dowódca reduty w kościele Św. Krzyża na Kr. Przedmieściu. Dziękuję Pani raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za miłe i ciepłe słowa. Dzięki nim wierzę, że moja praca ma sens. Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. czytałem dziś ciekawy artykuł w Poznaj Świat. w notce o autorce znalazłem informację o prowadzonym przez nią blogu. ciekawa dodatkowa lektura. w jakiej książce można znależć informacje o wymianie jeńców na barykadzie na ul,Kopernika ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry! Teraz znalazłam ten komentarz. Nie pamiętam tytułu, ale się dowiem i tu napiszę. A o który dokładnie tekst z Poznaj Świat chodzi? Bo mnie to bardzo ciekawi, co to za ciekawy artykuł był. Pozdraiwam!

      Usuń