piątek, 31 lipca 2020

4 października 1944

I wyszedłem na powierzchnię z piwnicy. Lato przebrzmiało, a na głowę sypał mi się popiół, jak czarne liście. Dwie kule, nowe towarzyszki doli, i plecak. Dokąd teraz?

Miasto jak w moim śnie, wypalone, sterczące samotnymi ścianami ku poszarzałemu niebu. Jakby wichura tędy przeszła, jakby siła jakaś bawiła się w domino. A to byli tylko ludzie, a to były tylko czołgi, a to był tylko ogień. 

Mam w ustach gorzki smak porażki połączony z jakimś dziwnym dojmującym bólem. Poza tym, czuję dumę, pomieszaną z ulgą. Paleta uczuć, które we mnie kiełkują, w porównaniu z szarością miasta, mieni się feerią mocnych barw. Niespiesznie, noga za nogą, bardziej pełznąc, niż idąc, ruszam przez jeszcze tak niedawno olśniewajaącą metropolię, która dziś jest wyjącym gruzowiskiem. Ulice naznaczone stygmatem zagłady trudno przywołać w pamięci, nie przypomniają tego, co tak podziwiałem wcześniej. W cegły i chodniki wsiąka krew moich towarzyszy, kurz zasypuje ostatnie ślady. Koniec walki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz