czwartek, 5 maja 2016

10 września 1944

Ulica Wilcza. Ulica Krucza. Pałacyk Michla, Żytnia, Wola. Gdzie byłem? Dookoła cisza, jakby się wojna skończyła. Przez na w pół przymknięte powieki widziałem postać. Trochę się krzątała, trochę siedziała, trochę wychodziła, potem wracała. Nie byłem jednak w stanie dostrzec rysów twarzy. Głosu nie mogłem rozpoznać, bo w głowie ciągle echem odbijał się huk granatu. Żyłem. Wiedziałem, że jestem żywy bo ciało bolało mnie nieustannie. Każdy oddech był ogromnym wysiłkiem i pociągał za sobą nadwątlone nitki nerwów, które tworzyły fale bólu, przetaczające się we wszystkich kierunkach. Wydawało mi się, że wydaję do niczego niepodobne jęki, że wydobywający się z mojego gardła charkot ma jakieś znaczenie. W rzeczywistości prawdopodobnie nic nieznaczące dźwięki były wołaniem o śmierć. Nic nie wiedziałam o sobie. Nie wiedziałem, jak wyglądam, nie wiedziałem czy moja twarz nadaje się by na nią patrzeć, nie mogłem unieść ręki by przyłożyć ją choćby do nosa.
Powstanie się skończyło? Nie wiedziałem. Leżałem, błądząc w malignie. Mój umysł dryfował w miejsce odległe, bo raz po raz powracać, ściągany na ziemię potwornym bólem.
Nie wiem ile dni minęło, kiedy w końcu otworzyłem oczy. Leżałem na rozpostartych na deskach lepkich szmatach, pode mną była hałda upozorowanego na łóżko węgla. Moje ciało ropiało. Wytaczały się z niego hektolitry smolistej mazi, która przesączała się przez i tak już mocno sfatygowane ubranie i przyczepiała mnie do podłoża.

Przez cały ten czas czuwała nade mną Wanda, moja daleka kuzynka. Przez zamglone spojrzenie i ból ujrzałem jej twarz dopiero po jakimś czasie. Wchodziła, wychodziła, zdobywała jedzenie. Brudna, z włosami polepionymi i udekorowanymi pyłem, nie miała siły na uśmiech. Powiedziała, że jesteśmy w piwnicy i że tam na górze jeszcze się biją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz