poniedziałek, 31 sierpnia 2015

7 sierpnia 1944

Na samej górze kamienicy przy Kopernika 28 było takie przeszklenie. Kamienica wysoka, widok przedni na okolicę. Urządziłem sobie punkt obserwacyjny i patrzyłem, co robią Niemcy. Wszystko meldowałem górze, która decydowała jak rozlokować naszych.

Patrzyłem z tego ptasiego gniazda na Warszawę, miasto do którego przyjechałem przed dwoma laty, i myślałem co z nią będzie. Czy będziemy chodzić szerokimi ulicami, czy może to wszystko legnie w gruzach. Jak się potem przekonałem, drugi scenariusz okazał się prawdziwy.

Nad miastem świeciło mocne słońce, a Niemcy w tych swoich mundurkach, zapięci na wszystkie guziki, musieli się nieźle gotować. Ale nie było mi ich żal, choć pewnie mieli tyle samo lat, co ja, albo i mniej. Wysłał ich na tę wojnę kurdupel z wąsem, namieszał im  głowach, zatruł sny młodzieńcze rozbuchaną ideologią, to niech się biją, niech tu sobie w Warszawie umierają, jak muchy.

Na Kopernika mieliśmy całkiem jeszcze nieźle. Było co zjeść, czego się napić i z kim pogadać i na chwilę zapomnieć, że dookoła wojna i śmierć. Tuż obok był polowy szpital. Zachodziłem tam czasem sprawdzić, czy koledzy się trochę lepiej czują. Byli tacy, którzy w upale lata wili się w konwulsjach. Resztki rąk, kikuty nóg, okręcone białymi bandażami, które przesiąkały brunatną lepką krwią. Trzęśli się, drżały im usta. Powietrze nabierali gwałtownie, łapczywie, chłonąc rozgrzane molekuły. Inni, mniej ranni, szybko wracali do oddziału. Mimo bólu szli na barykadę czy punkt obserwacyjny. Byli dzielni. I dzielne były też nasze sanitariuszki. W fartuchach obryzganych nieregularnymi falami krwi, z dłońmi poznaczonymi trudem, w pocie czoła chodziły od łóżka do łóżka, nosiły wodę, uspokajały. Co kłębi się w głowie takiej drobnej, rachitycznej istoty, która nieustannie jest w pogotowiu, która niesie pomoc, nie zważając na swoje potrzeby. A im kto przynosi otuchę? Kto je pociesza? Komu mówią, że strasznie się boją? Nie wiem.

Raz do mojego obserwacyjnego gniazda zaszedł kolega z oddziału. Posiedział chwilę, popatrzył dookoła, i zamiast pisać, co widzi, zaczął walić do Niemców z karabinu. Posypały się strzały w kierunku Uniwersytetu. Niemcy nam dłużni nie byli. Walnęli do nas mocno z cekaemów, ledwo udało mi się schować pod dach.
Pytałem się, coś najlepszego narobił, jełopie jeden, ale on, jakby go zamurowało, zaniemówił, słowem się nie odezwał. Zwiał, schodami w dół.

Punkt obserwacyjny był stracony i tyle było z mojego patrzenia na miasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz