Poszedł jako
królik. Wywar o takim sobie zapachu, zagęszczony odrobiną mięsa, bo ile z niego
można było wyciągnąć. Nie mogłem jeść. Już wolałem być głodny. Inni jedli, ale
nie wszyscy. Nie każdy zje kota. Nawet jeśli ma on być królikiem tylko z nazwy.
Nie mogłem, bo
byłem kotom wdzięczny od jakiegoś czasu. Jeden taki, niepozorny szaraczek
piwniczno-dachowy, uratował mi życie. Sam stracił swoje. A było to tak, że
Niemcy strzelali do nas. Leżałem na brzuchu, za hałdą barykady. Nade mną było
okno od mieszkania na wysokim parterze. Hałda urywała się na pół metra, może
metr. Jeden duży krok by wystarczył, żeby przeskoczyć. Ale wiedziałem, że jak się podniosę to we
mnie walną. Musiałem się dostać do piwnicznego okna, za tą drugą częścią
nasypu. Tam miało być bezpiecznie. Usłyszałem miauknięcie. Koci dzieciak
pojawił się znikąd i wspiął na skarpę nade mną. Nie zdążył się rozejrzeć, a już
go nie było. Trochę poszarpanej sierści, trochę krwi. Kulka kłaków bezwładnie
opadała na wybrzuszony grunt. Coś mną szarpnęło, jak tylko usłyszałem ten
strzał. Coś kazało mi się natychmiast ruszyć. Zrobiłem najbardziej ryzykowny
krok w życiu i zanim kocie truchełko z powrotem dotknęło ziemi, byłem już w
piwnicy.
Żal mi było tego
kota. Niemcy walili z broni do wszystkiego, co się ruszało, nawet do cieni. Kot
widocznie nie miał pojęcia, że jego drobne ciałko jest strzelniczą tarczą.
Miałem przed oczami, albo może sobie to wyobrażałem tylko, wszak tamta sekunda
odwagi zupełnie zamroczyła mi umysł, małe zwierzątko na dość długich łapkach,
które całkiem niedawno odłączyło się od maminej piersi i poszło w świat, nie
wiedząc, jak on wygląda naprawdę. I przekonane, że wszystko wygląda tak, jak
ciepłe futro matki i brzmi jak jej kojące mruczenie płynące z nieokreślonej
głębi jej ciała, weszło na tę skarpę ulepioną na ulicy, w poszukiwaniu szczęścia.
Pstryk, bęc, brzdęk, strzał, miau i po kocie.
Gdyby nie on, to
by mnie już pewnie nie było. Dlatego, jak gotowali kota, to nie jadłem. Ale też
ich nie winiłem. Byliśmy głodni, coraz bardziej smutni i tacy jacyś, z innego
wymiaru. Nasz świat walił się w drzazgi, ulice nie przypominały już tych odświętnych
dumnych arterii, a domy chwiały się w posadach, jak zęby w pokiereszowanej
szczęce. Wśród gruzów, na barykadzie, leżał koci żołnierz, czterołapy obrońca
ojczyzny, nie mający pojęcia, gdzie Wschód, a gdzie Zachód i którędy do
szczęścia. Bohaterska kuleczka futra, która niczego się o życiu nie
dowiedziała. Może i dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz