wtorek, 1 grudnia 2015

28 sierpnia albo może w ogóle jakiś inny dzień

 Dowodziłem barykadą na Kopernika. Znałem ją już dobrze. Była obok. Na nas szły w oddali niemieckie czołgi, a przed nimi w popłochu przed ostrzałem uciekała ludność cywilna. To wyglądało trochę tak, jakby sobie te kacapy w czołgach razem z tymi, którzy strzelali, urządzały zabawę.  Bieli ci ludzie w trwodze. Za nimi długie lufy czołgów,  ponad głowami kule, które w każdej chwili mogły pozbawić ich życia. Rozbiegane spojrzenia, które na niczym nie mogły się oprzeć, bieg jak konwulsje, jak krótkie nerwowe ruchy. Myślałem, że słyszę ich oddechy, płytkie, pełne strachu, takie, które nie pozwalają płucom nasycić się powietrzem, bo ciału się wydaje, że każdy oddech może być tym ostatnim, i że trzeba się spieszyć, nabrać trochę, wypuścić, znów się zaciągnąć.
Patrzyliśmy na ten upiorny spektakl odbywający się na pofałdowanej ulicy. Wtedy przyszła mi do głowy myśl. Mieliśmy kilku jeszcze Niemców, złapanych chyba w Elektrowni. Takie Szwaby na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Kazałem ich przyprowadzić. Karnie, z pospuszczanymi łbami, przyszli, więc wieźliśmy ich pod karabiny i dawaj prowadzić ku czołgom. Niemcy zmieszali się z cywilami, skończył się ostrzał, czołgi stanęły. My wzięliśmy naszych, a tamtych popędziliśmy przed siebie. I z powrotem na barykadę.
Nie pamiętam, kiedy to się działo. Potem ci ludzie jakoś się rozmyli, rozproszyli w środku dnia. Żadnej twarzy nie zapamiętałem, nie wiem, czy potem jeszcze kogoś z nich miałem okazję gdzieś zobaczyć. Pamiętałem tylko jedno – zbiorową twarz wykręconą w grymasie strachu.
Bolało mnie ciało. Oberwałem już dwa razy i wiedziałem, że nawet jak się wygoi to i tak będzie mnie rwać. Ubranie na mnie było już kiepskie. Poszarzałe, poczerniałe, tu i tam rozdarte. Trochę sobie pozaszywałem, żeby nie wyglądać tak dziadowsko.

Patrzyłem na nasze dziewczęta. Na pewno chciały wyglądać pięknie. A tak, od miesiąca w jednej sukience, albo w bluzce, która biała była kiedyś. Ale nawet w tych potarganych włosach, osmalone na twarzach, ogorzałe od słońca, w nieodświętnych sukienkach, były wspaniałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz