Patrzyliśmy na ten
upiorny spektakl odbywający się na pofałdowanej ulicy. Wtedy przyszła mi do
głowy myśl. Mieliśmy kilku jeszcze Niemców, złapanych chyba w Elektrowni. Takie
Szwaby na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Kazałem ich przyprowadzić.
Karnie, z pospuszczanymi łbami, przyszli, więc wieźliśmy ich pod karabiny i
dawaj prowadzić ku czołgom. Niemcy zmieszali się z cywilami, skończył się
ostrzał, czołgi stanęły. My wzięliśmy naszych, a tamtych popędziliśmy przed
siebie. I z powrotem na barykadę.
Nie pamiętam,
kiedy to się działo. Potem ci ludzie jakoś się rozmyli, rozproszyli w środku
dnia. Żadnej twarzy nie zapamiętałem, nie wiem, czy potem jeszcze kogoś z nich
miałem okazję gdzieś zobaczyć. Pamiętałem tylko jedno – zbiorową twarz
wykręconą w grymasie strachu.
Bolało mnie ciało.
Oberwałem już dwa razy i wiedziałem, że nawet jak się wygoi to i tak będzie
mnie rwać. Ubranie na mnie było już kiepskie. Poszarzałe, poczerniałe, tu i tam
rozdarte. Trochę sobie pozaszywałem, żeby nie wyglądać tak dziadowsko.
Patrzyłem na nasze
dziewczęta. Na pewno chciały wyglądać pięknie. A tak, od miesiąca w jednej
sukience, albo w bluzce, która biała była kiedyś. Ale nawet w tych potarganych
włosach, osmalone na twarzach, ogorzałe od słońca, w nieodświętnych sukienkach,
były wspaniałe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz