czwartek, 10 grudnia 2015

30 sierpnia 1944

Walą do nas chyba ze wszystkich stron. Od wczoraj. Jesteśmy już słabi, docieramy na granicę wyczerpania. Kilka tygodni temu jeszcze myślałem o wolnej Warszawie, o tym, że tutaj jest taki skrawek naszej przestrzeni. Dziś czuję, jak pętla się zaciska, a my kulimy się coraz bardziej, stajemy się coraz mniejsi. Co będzie z rannymi? Co będzie ze szpitalami? Co się stanie, jak na Powiślu zabraknie Powstańców?
Próbuję uciec myślami z tego piekła. Dryfuję w dawno opuszczoną i właściwie już nieistniejącą krainę dzieciństwa, do domu, w góry, nad rzekę. Tylko wtedy nie słyszę jak dookoła nas latają kule. Zdarza mi się, że wizja zostaje przerwana, i wtedy jestem, tu i teraz, widzę to, co się dzieje, omiatam wzrokiem przestrzeń, która już nie należy do nikogo, jest polem bitewnym, miejscem krwawych igrzysk, w których nagrodą jest każdy oddech.
A potem przychodzi moment mobilizacji, kiedy myślę, że jeszcze nie wszystko stracone. Warszawa zmartwychwstanie, choć teraz nic na to jeszcze nie wskazuje.
Wszyscy są tak samo zmęczeni, jak ja. Wszyscy mają dosyć. Jednego dnia z kimś rozmawiasz, myślicie razem, co będziecie robić po wojnie, tli są w was iskierka nadziei, a kolejnego dnia potykasz się o martwe ciało kolegi i wszystko jak bańka mydlana, pryska, znika w powietrzu, rozpływa się w przestrzeni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz